Rozwijam skrzydła, tętnice pulsują, ale do startu jeszcze chwila.

29 września 2016

To nie jest tak, że jak powiesz „stawiam startup” to na drugi dzień startup stoi.  Powiedziałem „A”, chcę powiedzieć „B”. Ale „B” wciąż w produkcji. Dlaczego to musi tyle trwać i właściwie jak długo jeszcze? Jak wygląda współpraca z wykonawcą i na czym dokładnie polega? Rozwijam skrzydła, ale to jeszcze trochę potrwa.

Trzy miesiące stuknęły

Dnia 24 czerwca przestaję pełnić rolę Prezesa spółki publicznej i zabieram się do uruchomienia startupu zupełnie od zera. Fundamentem moje doświadczenie i oszczędności. Założenie: realizacja projektu przy minimalnych kosztach – tak jak zrobiłem to dziewięć lat temu. Po trzech miesiącach  widocznym efektem pracy tylko (albo aż) niniejszy blog. Wszystkie inne działania są jak szept suflera. Publiczność nie widzi, publiczność nie słyszy.

Rozwijam skrzydła

 

rozwijam skrzydla

Jajeczko swoje odleżało, skorupka pękła, ptaszek wychylił się niedbale, ale jeszcze nie leci. Rozwijam skrzydła, ale sam nie dam rady. Działam w zespole zlecając większość prac na zewnątrz. Choćbym nie wiem jak bardzo tupał nóżkami, to każdy etap musi swoje potrwać. Co dokładnie się dzieje?

Najpierw grafika

Mam przyjemność zaprezentować Panu pierwsze projekty graficzne serwisu…, Przygotowaliśmy stronę główną oraz trzy warianty logotypu„. Współpracę z Intellect zaczęliśmy od projektowania grafiki. Mniej więcej po tygodniu od podpisania umowy uzyskałem propozycję numer jeden. Emocje przed otwarciem załącznika… Taaadddaamm! Było nieźle, jeżeli chodzi o logo, gorzej jeżeli chodzi o stronę główną. W treści maila znalazłem uzasadnienie dla przyjętej estetyki. Przekonująca, jednak sam efekt nie był idealny. Realizował się spodziewany przez obie strony scenariusz, dlatego mail od agencji kończył się stwierdzeniem, że „Treści użyte w projekcie graficznym strony głównej są robocze i z pewnością wymagają dopracowania.”

Projekty graficzne były udostępniane w formie linków do strony internetowej. Stanowiło to dla mnie duże ułatwienie, ponieważ umożliwiało bieżące komentowanie widoków z użyciem aplikacji FireShot w ramach przeglądarki FireFox. Uruchamiam stronę www, włączam FireShot, komentuję każdy element projektu używając strzałek, chmurek bądź innych kształtów.

Logotyp dograliśmy dość szybko – już druga iteracja była idealna. „Logotyp podoba nam się bardzo. Wersja numer jeden jest po prostu niesamowita. Gratulujemy złapania sedna i kunsztu.” Więcej pracy mieliśmy ze stroną główną. Tutaj szereg szczegółowych uwag z naszej strony. „…jeszcze co do slidera…, […] generalnie tło powinno być trochę… […], być może tutaj powinniśmy poszukać bardziej profesjonalnej koncepcji...”. Każdy nasz komentarz skutkował kontrpropozycją, aż finalnie znajdowaliśmy kompromis. Ostatecznie, po około trzech tygodniach dograliśmy wygląd strony głównej i dotarliśmy do etapu projektowania kolejnych podstron.

W tle prace IT

W międzyczasie deweloperzy stawiają fundamenty pod system i programują pierwsze funkcje zgodnie z wcześniej przyjętymi założeniami. Te zostały zawarte w prototypie serwisu przygotowanym jeszcze przed rozpoczęciem właściwej współpracy. Makieta dość precyzyjnie definiuje logikę serwisu, co istotnie ułatwia pracę deweloperom. Ale jednak „Panie Bartoszu, W trakcie prac programistycznych nad serwisem pojawiło się kilka kwestii wymagających omówienia.„. Każdy mail tego typu paradoksalnie bardzo mnie cieszy. Oznacza, że agencja podchodzi do projektu z zaangażowaniem i chce go wykonać solidnie.

Prośba o doszczegółowienie zakładanej logiki działania serwisu trafia do mnie średnio raz na tydzień. Niestety ja też jestem źródłem zapytań i sugestii. Każda zmiana bazowo przewidywanej mechaniki generuje dodatkowe koszty. Ale może ostatecznie spowodować, że serwis zostanie lepiej przyjęty przez użytkowników. Z takim myśleniem przyjmuję wszelkie, płynące z otoczenia sugestie. Jeżeli możemy coś poprawić przed startem i jednocześnie nie kosztuje nas to zbyt wiele – zróbmy to.

In-house vs outsourcing

Zacząłem budowę firmy od zera, więc nie mam własnego IT. Ba, nie mam nawet w otoczeniu jednej osoby profesjonalnie zajmującej się tym obszarem. To niewątpliwie bolączka każdego startupu.

Doświadczenie ze startu poprzedniej firmy. Zlecasz projekt, robisz wszystko, żeby wyszło tak, jak sobie wyobrażasz, a wychodzi… średnio. Poprawki? Owszem, ale znowu marnowanie czasu na maile, spotkania, no i cash… Zewnętrzny wykonawca nie zrobi nic za darmo. Frustracja. Ostatecznie wyszliśmy z tej spirali budując własne IT i przejmując kod informatyczny od autora. Była to jednak droga przez mękę, cały proces negocjacji i przepychanek i jak zwykle koszty.

No właśnie, lepiej in-house? I ten wariant ma sporo minusów. Po pierwsze koszty: stanowiska pracy, wynagrodzenia, rotacja, administracja, powierzchnia biurowa. Po drugie czas: trzeba przecież zespołem zarządzać. Dla startupu bez istotnego finansowania to misja niemożliwa. Jedyna dostępna opcja: outsourcing.

Muszę swoje odstać

Nie, nie narzekam. To wszystko musi potrwać. Z dwojga złego wolę, żeby projekt szedł wolniej, ale z wiarą, że efekt będzie na miarę oczekiwań. Staram się motywować drugą stronę do możliwie szybkiej pracy, ale możliwości mam ograniczone. Współpracę reguluje umowa, a ewentualne opóźnienia są zabezpieczone przez kary umowne. I dodatkowy aspekt. O tym, że wykonawcą projektu jest Intellect wiem nie tylko ja, ale również wszyscy śledzący wpisy na moim blogu. To buduje przekonanie, że druga strona jednak robi wszystko co fabryka daje, żeby osiągnąć odpowiednią jakość. Na to liczę.

Październik, listopad, grudzień?

Bazowo mówiliśmy o starcie projektu w październiku. Rekalkulacja czasochłonności projektu przeniosła start na kolejne miesiące. Walczę o to, żeby kulminacja procesu nastąpiła w listopadzie. Staram się nie wprowadzać znaczących zmian do przewidywanego przedprodukcyjnie modelu. Każda zmiana kosztuje: komunikacja, analiza, wdrożenie. Trzymam się formuły MVP. Minimalnie, możliwie tanio, ale z podstawową paletą funkcjonalności.

Rozwijam skrzydła. Tik-tak.